Kiedy w strugach deszczu burmistrz Szklarskiej Poręby Mirosław Graf przechadzał się w okolicach mety, schowany pod parasolem, oczekując na dekorację w klasyfikacji generalnej, nie wiedział jeszcze trzech rzeczy: że tuż przed 18:00 wyjdzie słońce, że na dekoracji zjawi się tłum zawodników i kibiców i że dekoracja będzie ponadgodzinnym maratonem wręczania wartościowych nagród, upominków i pięknych pucharów.
Wiedział za to jedno: że wszyscy będą dumni i szczęśliwi z przetrwania w tej etapówce i że Szklarska Poręba pozostanie już dla nich miejscem szczególnym.
Są podstawy żeby tak sądzić: to były cztery dni ciężkiego ścigania. Cztery dni walki ze skałą, korzeniami, izerskimi wykrotami, deszczem, błotem i kilometrami. W zasadzie nie było podczas etapów miejsc na wypoczynek. Można było ewentualnie zejść z roweru i się po prostu położyć, a walczyć trzeba było głównie ze sobą.
Etapówki rządzą się własnymi prawami – to nie jest jednodniowy maraton na podmiejskiej trasie. Bike Adventure na pewno był w tym roku trudny i wymagający. Odległości, przewyższenia, nagromadzenie na trasach odcinków wymagających nie tylko techniki i umiejętności, ale również skupienia i uwagi. Trzymające w napięciu. Ten wyścig nie był tylko wyczerpujący fizycznie. W dużej mierze rozgrywał się też w głowach zawodników.
Na rozgrzewkę mieliśmy więc Góry Izerskie – szutry, trochę asfaltu, trochę pazura, ale bez przesady. W Izerach trudno jest o trudną techniczną trasę, ale przy tym wyścigu taka perspektywa jest OK – jedziemy w Góry Izerskie po to żeby potem wjechać z hukiem w Karkonosze i nie odbić się od ściany. Codziennie na etapach mieliśmy coś nowego, nikt się nie nudził – nie było ani powodów ku temu ani czasu ani takiej możliwości.
Karkonoskie etapy to już na pewno nie był wyścig dla przedszkolaków. Naprawdę trzeba trochę jeździć żeby przetrwać te cztery dni.
Poza tym musimy podkreślić wyjątkowość jazdy w Izerach i Karkonoszach. Każdy kto jeździ i trenuje w Beskidach, na Podkarpaciu czy Podhalu dostrzega podstawowe różnice. Inne podłoże, inna skała, przestrzeń, której próżno szukać w innych pasmach górskich – wszystko tu jest nieco odmienne, chociaż przecież góry to góry.
Etapówki w górach pokazują jeszcze jedną, z pozoru tylko oczywistą, rzecz. Że ścigamy się właśnie w górach. Możemy jechać przez wiele godzin, walcząc o kolarskie życie. Pogoda może nagle się załamać, zamieniając leśną ścieżyną w błotne piekło. Przesadzamy? Zapytajcie o to tych, którzy pierwszego dnia załapali się na burzę.
Walka w generalce trwała do końca zwłaszcza w rywalizacji mężczyzn. Na dystansie FUN ostatecznie triumfował Łukasz Chalastra, a na PRO Marcin Urbaniak. Wśród kobiet od początku ton rywalizacji na krótkim dystansie nadawała Joanna Ignasiak. Na PRO, mimo strat z pierwszego etapu, wyścig zdominowała Niemka Daniela Storch.
Czołówka we wszystkich kategoriach na obu dystansach ścigała się widowiskowo i do samego końca. Etapu przyjaźni we wtorek nie było.
Na mecie IV etapu na każdego czekał medal z wyczekiwanym i wytęsknionym napisem „Finisher”.
W pakietach startowych pamiątkowe koszulki, specjalne serwisowe upominki od Fenwicks’a, odżywcze od Etixxa, bidon. Każdy uczestnik wraz z osobą towarzyszącą mógł bezpłatnie zwiedzać Hutę Julia w Piechowicach, która od lat wykonuje piękne kryształowe puchary na tę imprezę.
I jak każdego dnia: ciepły makaron, bułki, owoce, ciastka, napoje. Po południu masaże i różnego rodzaju zabiegi w Hotelu Bornit, a praktyczie przez 24 h rowerowy serwis, który ratował sprzęt i często po prostu umożliwiał dalszą jazdę. Po trasie każdego etapu krążył mobilny serwis z częściami, narzędziami i zapasowymi rowerami. Na bufetach oprócz izotonika, wody i owoców róznież było małe serwisowe ABC. Ratownicy dwoili i się troili aby pomagać poszkodowanym (wypadki – oczywiście – były). Ekipa znakująca trasę praktycznie nie wyjeżdżała z lasu, biuro zawodów pracowało od rana do wieczora.
Dni płynęły, jeden za drugim, w startowym rytmie. Zawodnicy i zawodniczki znikali w górach na długie godziny, a radio wyścigu nadawało bezustannie komunikaty z tego co dzieje się na trasie. Przyjeżdżał zwycięzca, eskortowany przez pilota na motocyklu, a po nim kolejnych kilkuset kolarzy.
O trudności Bike Adventure niech zaświadczy fakt, że pierwszy etap ukończyło 446 zawodników. Etap czwarty już tylko 414. Na liście startowej przed pierwszym etapem było ich 537…
Podczas ceremonii zakończenia imprezy burmistrz Szklarskiej Poręby Mirosław Graf i Maciej Grabek – szef wyścigu wspólnie zapraszali na Bike Adventure za rok.
Będzie więc wypadało do Szklarskiej na Bike Adventure przyjechać.
Etapówka otworzyła z przytupem Bike Week, który potrwa do następnego weekendu. Organizatorzy Bike Adventure nie mają czsu na wypoczynek – na zakończenie Bike Week’u przygotowują kolejną edycję Bike Maratonu (sobota) i gratkę dla szosowych ścigantów – Izerski Klasyk (niedziela).
Oprócz rywalicacji w kategoriach OPEN mieliśmy oczywiście na Bike Adventure klasyfikację w kategoriach wiekowych, parach i drużynach.
Pełne wyniki w klasyfikacji generalnej dostępne są tu: http://online.datasport.pl/ba2016/index.php