Grupa kolarska Taurus30 Cycling Team praktycznie w pełnym składzie stawiła się na starcie Bike Atelier Maraton w Rybniku na dystansie PRO – 61km. Trasa szybka, płaska ale bardzo wymagająca i techniczna. Do tego liczne niespodzianki na strasie sprawiły że maraton był naprawdę ciekawy. Bardzo dobra atmosfera oraz organizacja. Najwyżej uplasował się Tomasz Dygacz, który zajął 4 miejsce OPEN i 1 miejsce w M2.
WYNIKI:
- Tomasz Dygacz – 4 / OPEN, 1 / M2 – czas: 02:11:26
- Marcin Paprocki – 18 / OPEN, 7 / M3 – czas: 02:19:03
- Remigiusz Ciupek – 24 / OPEN, 8 / M3 – czas: 02:21:45
- Mateusz Dziadek – 45 / OPEN, 11 / M2 – czas: 02:27:32
- Tomasz Wojtaszewski – 46 OPEN, 15 / M3 – czas: 02:27:57
- Patryk Mitręga – 54 OPEN, 18 / M3 – czas: 02:31:06
- Artur Olszak – 137 OPEN, 59 / M3 – czas: 03:01:06
Komentarz – Tomasz Dygacz
Aspiracje były na pierwszą trójkę open. Niestety około 45km miałem przymusowy postój na włożenie zrzuconego łańcucha… (patyk). Rywale byli bezlitośni i samotne odrobienie straconego dystansu na długich szutrowych drogach było niewykonalne.
Walka do końca solo dała 4 miejsce open i 1 w kategorii M2 na dystansie Pro, z czego ostatecznie jestem zadowolony 😉
To był dobry weekend!
Komentarz – Marcin Paprocki
W minioną niedzielę odbyła się druga edycja cyklu Bike Atelier Maraton. Tym razem maraton startował w Rybniku. Na starcie stawiła się praktycznie cała ekipa Taurus30 Cycling Team. Maj tego roku jaki jest – każdy widzi, ostatnimi czasy deszcz tylko momentami przestaje padać i zapowiadała się błotna masakra. Okazało się jednak, że nie taki diabeł straszny. Mimo, że trasa maratonu – praktycznie w całości – prowadzona była drogami leśnymi, to błota było znacznie mniej niż się spodziewałem. Nie oznacza to, że nie było go wcale – zarówno na rowerze jak i na sobie przywiozłem tyle gruntu, że można było skrobać szpachlą. Jednak właśnie w takich okolicznościach wyobrażam sobie przebieg każdego wiosennego wyścigu MTB. Szczególnie, że miasto współorganizujące gdzie leży też każdy widzi… góry to to nie są, dlatego przewyższenie na poziomie 430m przy 61 km długości pętli nikogo nie powinno dziwić, a „wilgotne” warunki były jedyną trudnością panującą na trasie.
Jak wspomniałem wcześniej – trasa imprezy przebiegała w większości po okolicznych lasach i poza kilkoma (zapamiętałem dwa) szybkimi singlami i kilkoma krótkimi piaskownicami pozbawiona była jakichkolwiek trudności technicznych. To co mogło komukolwiek utrudniać jazdę – poza błotem oczywiście – to mocno wyboiste sekcje z delikatnym wzniosem skutecznie utrudniające równe pedałowanie… to miejsca, gdzie zawodnicy na rowerach z tylnym zawieszeniem zyskiwali nieprzeciętnie. Wydaje mi się, że trasa maratonu raczej nie pozwalała się nudzić (a oznakowanie nie pozwalało się zgubić ), ale żeby były jakieś elementy które zapadły w pamięć? Nie przypominam sobie…
Subiektywnie, ten maraton poszedł mi dziwnie. Jechało mi się dobrze – nawet start mi poszedł całkiem-całkiem. Wyszły jednak ewidentne braki w taktycznej rozgrywce przy pierwszych zakrętach i przewężeniach przez które jednak zostałem w tyle. Do rozjazdu dystansów wyprzedzanie szło mi dosyć sprawnie. Z przypadkowymi kompanami skakaliśmy od grupy do grupy nadrabiając pozycję. Kiedy dojechałem do części moich „standardowych” rywali, niedługo po pierwszym punkcie kontrolnym, chyba nastąpiło jakieś rozluźnienie… nie wiem czy ogólne – wśród towarzyszy, ale na pewno w mojej głowie (bo nogi przez całą imprezę jechały bez zastrzeżeń). Niby jakoś współpracowaliśmy, ale z perspektywy międzyczasów widać, że tempo było raczej niemrawe. Osobiście nie potrafię powiedzieć czemu nie szarpnąłem, bo patrząc później na cyferki zdecydowanie było z czego jechać. Fakt, przed startem nie skalibrowałem na nowo pomiaru mocy (skleroza nie boli) ale od ostatniego użycia nie nastąpiła żadna zmiana więc różnice w wynikach nie mają najmniejszego powodu być drastyczne, bo nawet pogoda przy ostatnim treningu była podobna. Już w dniu maratonu napisałem, że nie byłem ujechany i czuję niedosyt. Kiedy usiadłem przed komputerem potwierdziło się to w tabelkach – ostatecznie moja średnia moc była niższa od tej z Dąbrowy Górniczej o (sic!) ~15%. Wdarła się chyba jakaś głupia kalkulacja, za którą sromotnie zostałem pokarany przed samą metą… kiedy na ostrym finiszu wychodziłem konkurentowi z koła i już go prawie miałem wypiąłem się z pedału i wylądowałem w barierkach. Całe szczęście skończyło się jedynie na stłuczonym goleniu i zdartym palcu. Nie przepadam za płaskimi imprezami. Zdecydowanie większą frajdę sprawia mi ściganie się po górach… ale coś za coś – dzięki temu, że to dla mnie taka trochę lokalna impreza to zarówno śniadanie „przed” jak i obiad „po” mogłem zjeść z rodziną. Ostatecznie zająłem 18 miejsce Open i 7 w mojej kategorii wiekowej. Niby fajnie i byłbym zadowolony, gdybym czuł większe zmęczenie w nogach… a tak, to mam wrażenie, że nie dałem z siebie wszystkiego co mogłem i pozostał niedosyt…